Skip to main content

Trudno panią uchwycić

Magda Rozmarynowska rozmawia z Agatą Tuszyńską

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Agata Tuszyńska już teraz tworzy zagadki dla swojego przyszłego biografa.

Recenzent "New York Timesa" napisał, że "wzruszająco przywraca do życia umarłe światy". Agata Tuszyńska uznawana jest za jedną z najciekawszych współczesnych autorek tłumaczonych na wiele języków. Jej twórczość obejmuje poezję, eseje, reportaże i powieści. Łączy literaturę faktu z beletrystyką. - Ma wyjątkowy dar odpowiedzialności za słowo - mówi Małgorzata Nycz z Wydawnictwa Literackiego. - Czasem do ostatniej chwili nanosi poprawki, żeby tylko być bliżej prawdy. Wkłada w to olbrzymi wysiłek. Tropi, docieka, odważnie dociera tam, gdzie nikt przed nią nie dotarł. Jest lojalna wobec swoich bohaterów. Nikogo nie ocenia, raczej próbuje wniknąć w cudzy los i uczynić go na moment własnym. Pisze całą sobą i płaci za to wysoką cenę osobistą. Aż czasem się o nią boję… Jej opowieści o Singerze, Wisnowskiej czy Krzywickiej z miejsca stały się bestsellerami.

Warszawski adres

Czasem może wydawać się zimną pedantyczną intelektualistką, ale to tylko pozory - mówi zaprzyjaźniony z Tuszyńską Stanisław Bereś, historyk literatury, autor telewizyjnych programów o książkach. - Jest w niej tyle ciepła i miłości do ludzi. Kilka razy miałem okazję zwiedzać z nią zagraniczne miasta, jest cudownym przewodnikiem. Wdaje się w rozmowy z przechodniami. Jakby nieustająco zbierała materiał do książki. Sam nigdy nie pytałem jej o sprawy osobiste. Może z obawy, żeby nie okazało się, że żyje życiem innych i tak naprawdę mieszka w cudzych losach.

"Zamieszkałam w ucieczce", napisała Tuszyńska w jednym ze swoich wierszy. A ksiądz Jan Twardowski w przedmowie do jej tomiku zauważa: "Trudno panią uchwycić". Rzeczywiście, ciągle podróżuje, krąży między Ameryką i Europą. - Agata wybrała życie z jedną walizką. Taką dziewiętnastowieczną "walizką wzruszeń", pełną listów i bibelotów - opowiada Bereś. - Jej życie w podróży jest antynomią domu, tradycyjnej roli kobiety i poczucia bezpieczeństwa. Wyjeżdża i przyjeżdża. Pojawia się pełna ciekawych opowieści. Prawdziwa kosmopolitka, która wszędzie na świecie czuje się swobodnie.

Akurat jest w Polsce. Wróciła z Paryża, po drodze zahaczając o Kraków, gdzie prowadzi zajęcia z reportażu literackiego na Uniwersytecie Jagiellońskim. - Szalenie inspirująca - mówi o niej studentka Karolina Dzięciołowska. - Intelektualna uwodzicielka, trudno jej się oprzeć. Mało już dziś takich nauczycieli.

Kilka tygodni spędzi w Warszawie, w swoim mieszkaniu przy Wiejskiej. To jeden z wielu jej adresów. Tu się spotykamy. Pierwsze wrażenie - jest niezwykła, dystyngowana, trochę niedzisiejsza. Ostrożnie waży każde słowo, umie słuchać. Jamnik Lonia wesoło podskakuje wpatrzony w swoją panią. - Źle znosi samotność, dlatego zabieram go ze sobą na spotkania autorskie - mówi Tuszyńska. Psy w jej życiu pojawiły się dopiero wtedy, gdy była dorosła. - Dzieciństwo miałam miejskie, bez zwierząt - wspomina. - Mama zgodziła się tylko na papużkę falistą. Nie przepadam za ptakami. Nie można się do nich przytulić.

Kiedyś nie lubiła Warszawy, uważała, że to brzydkie miasto. Aż zaczęła poznawać XIX-wieczną Warszawę Marii Wisnowskiej, a także tę z lat 30. XX w., a potem wojenną z murem dzielącym przestrzeń na getto i stronę aryjską. Dziś właśnie ten warszawski adres uważa za najważniejszy. Są miasta, w których czuje się jak u siebie. Na pewno jest bardzo związana z Paryżem. Tam wyjechała na stypendium zaraz po maturze. Jerozolima i Tel Awiw, gdzie szukała śladów żydowskiej kultury. Nowy Jork - po nim krążyła śladami Singera. Tutaj też spotkała swoją wielką miłość.

- Moja paryska przyjaciółka zadzwoniła do przyjaciela z Toronto Henryka Daski, który opuścił Polskę w 1968 roku - opowiada. - Poprosiła, by się mną zajął. Odezwał się, zaprosił na kolację. Z jego strony było to uczucie od pierwszego spojrzenia. Coraz częściej przyjeżdżał. Nigdy nie dostałam tylu kwiatów co wtedy. Zakochałam się w jego błyskotliwej inteligencji, ogromnej wiedzy i poczuciu humoru. Z nim nie można było się nudzić. Mieliśmy przeżyć wspólnie życie, tyle było planów… W Warszawie, w mieszkaniu na Wiejskiej, był tylko dwa razy. O tu, na prawo, jest pokój Henryka - wskazuje ręką. - Niczego w nim nie zmieniłam.

Czas przeszły złożony

Obrazek z dzieciństwa. Agata z mamą, dziennikarką Haliną Przedborską, często wyjeżdżają do Kazimierza nad Wisłą. Zatrzymują się w Domu Prasy. Za płotem jest Kuncewiczówka. Mieszka w niej elegancka dama. Zwraca na siebie uwagę. Zawsze starannie ubrana przechadza się po alejkach otoczona wianuszkiem znajomych wsłuchujących się w jej słowa. „To Maria Kuncewiczowa, pisarka”, wyjaśnia mama. To wtedy Agata postanowiła, że też kiedyś zostanie pisarką. Parę lat później Marię Kuncewiczową poznała osobiście.

– Dużo rozmawiałyśmy. Byłam świadkiem, jak powstawały jej „Listy do Jerzego” – wspomina. – Na progu dorosłości wierzyłam we wszechmoc słów. Kuncewiczowa ostrzegała mnie, że bywają one bezsilne, że nie potrafią wyrazić wszystkiego. Nie wierzyłam. Dziś wiem, że to prawda.

Największą bezsilność poczuła wobec śmierci męża, a jednocześnie to właśnie w pisaniu odnalazła ratunek dla siebie. W „Ćwiczeniach z utraty” stworzyła poruszający zapis kilkunastu miesięcy zmagań z nowotworem mózgu Henryka. Opisała momenty walki i nadziei: ślub, który wzięli w szpitalu, kiedy był już bardzo chory, miłość silniejszą od śmierci, ból po stracie…

W ostatnich latach Agata Tuszyńska pożegnała nie tylko męża, odeszło także wielu przyjaciół i pisarzy, którymi się fascynowała. – Przeważnie starszych od moich rodziców – wyjaśnia. – Co mnie do nich ciągnęło? Pamięć i przeszłość. Byli świadkami czasu, który dla mnie był niedostępny. Trzymając ich za rękę, uczestniczyłam w wydarzeniach, których z racji wieku nie mogłam doświadczyć. Mnie zawsze się wydawało, że oni są mądrzejsi i można się od nich wiele nauczyć. A może po prostu byłam dzieckiem z rozbitej rodziny i w tych przyjaźniach i fascynacjach szukałam ojca?

Bogdana Tuszyńskiego zna cała Polska. A przynajmniej jego głos, bo jako radiowy dziennikarz sportowy komentował najważniejsze wyścigi i mecze. Po rozwodzie założył drugą rodzinę. – Myślę, że rozstanie rodziców pozostało dla Agaty największą traumą – podkreśla Stanisław Bereś. – Znamienne, że temu wydarzeniu poświęca zaledwie kilka linijek.

„Rodzinną historię lęku” Tuszyńska napisała wiele lat po tym, jak dowiedziała się o swoim żydowskim pochodzeniu. – Musiałam dojrzeć do tej książki – tłumaczy. Zdecydowała się upublicznić rodzinny sekret, wbrew woli niektórych bliskich. Do tej pory zadaje sobie pytanie: czy miała prawo?

– Pamiętam, na promocję tej książki przyszli rodzice Agaty. Oboje byli bardzo wzruszeni – opowiada Małgorzata Nycz. – Z pewnością wiele ich to kosztowało, ale pokazali, że wbrew własnym wątpliwościom są z niej dumni.

Teatr metafizyczny

Agata Tuszyńska studiowała wiedzę o teatrze. Uczennica profesora Zbigniewa Raszewskiego, znakomitego historyka teatru, wspomina, że zwracał uwagę na kontekst, na osadzenie w czasie. Pisząc o jakiejś epoce, musiała wiedzieć o niej wszystko. – Obroniła doktorat, a potem zrezygnowała z kariery naukowej dla pisarstwa – mówi Bereś. – Stąd wywodzi się jej znakomity warsztat, szacunek dla detalu, pietyzm, z jakim odtwarza dawne światy. Wszystko to stanowi o jej wyjątkowości w literaturze. Dziś już nikt tak nie pisze.

Stanisław Bereś pamięta spotkanie, na którym Tuszyńska promowała swoją książkę o gwieździe warszawskiego teatru Marii Wisnowskiej, zmarłej w 1890 roku. Przebrała się w suknię z epoki. Były też inne rekwizyty: pistolet, taki sam, z jakiego została zastrzelona aktorka, a także pierścionek z pojemnikiem na truciznę. Całość starannie przemyślana, teatralna.

Miejsce, w którym Agata Tuszyńska codziennie zasiada do pracy, też wygląda nieco teatralnie. Jakby ktoś zainscenizował przestrzeń i stworzył „pokój pisarki”. Dwie ściany zapełnione od góry do dołu książkami. Na środku biurko w stylu art déco. – Marzyłam o takim, kiedy jeszcze mnie nie było na nie stać. A teraz je mam – wyjaśnia. – Piszę też przy innych stołach, w innych domach. Często wystarcza mi jedynie kawałek blatu.

Na biurku leżą równiutko poukładane przedmioty. Każda rzecz ma swoje znaczenie, wspomnienie, jakąś własną energię. – Mój stosunek do przedmiotów jest dwoisty – opowiada. – Z jednej strony są ważne i starannie je dobieram, tak jak niebieskie szklane piórko do kaligrafii czy zegarek z dewizką – wskazuje na biurko. – Obsesyjnie gromadzę też bilety lotnicze, karty telefoniczne – znaki dni spędzonych w podróży. Z drugiej strony, mam świadomość, że kiedy odchodzimy, nic już nie jest nam potrzebne.

Koronkowe mankiety Wiery

Najnowsza książka Agaty Tuszyńskiej „Oskarżona: Wiera Gran” ukaże się niebawem. Opowiada historię śpiewaczki z warszawskiego getta. – Jej największym grzechem było to, że chciała śpiewać, jakby wokół nie było wojny i śmierci. Uznano, że kolaborowała z Niemcami. Za życia została osądzona i moralnie unicestwiona – tłumaczy autorka, która po latach bierze artystkę w obronę. – Spotkałam ją w Paryżu, żyła w samotności i zapomnieniu – wspomina. – Do końca bała się swoich oskarżycieli i prześladowców. Dnie spędzała w zaciemnionym pokoju. Jakby wciąż była uwięziona w getcie. Dopiero po jej śmierci pierwszy raz otworzyłam okno i wpuściłam tam trochę słońca. Wiedziałam, że chcę o niej napisać.

Praca nad książką zajęła cztery lata. Większość czasu pochłonęło detektywistyczne śledztwo. – Aktualne jest pytanie: na jakie kompromisy jesteśmy gotowi pójść, by ocalić życie? Chodzi mi o to, by zasiać niepokój, wytrącić czytelników ze stanu samozadowolenia. Tak żeby każdy poczuł, że to również jego dotyczy – mówi Agata Tuszyńska.

Ze swoimi bohaterami nawiązuje szczególny kontakt. Podobnie jak aktor przygotowujący się do roli szuka wszystkiego, co mogłoby ją zbliżyć do postaci. Pisząc o śpiewaczce, godzinami słuchała muzyki. Otaczała się przedmiotami z epoki, fotografiami i listami. Zapach też mógł być tropem, albo kremowe koronkowe mankiety, które nosiła kiedyś Wiera Gran.

Marionetka-pisarka

– Agatę Tuszyńską najpierw poznałem na stronach kolorowego magazynu wiele lat temu – wspomina Artur Cieślar, dziennikarz. – Pamiętam zdjęcia pięknej kobiety pośród butelek perfum, markowych butów, maszyny do pisania i sterty książek. Pomyślałem: „Pisarka! Kobieta nowoczesna, wytworna!”.

Po latach, kiedy postanowił napisać swoją pierwszą książkę „Kobieta metafizyczna”, zaprosił ją do rozmowy o tym, czym są szczęście, radość życia, przemijanie, śmierć, melancholia. Tuszyńska, wtedy jeszcze przed publikacją „Rodzinnej historii lęku”, opowiadała o swoich żydowskich korzeniach, o miłości życia, którą miała niebawem utracić, o książkach i podróżach po świecie, ale przede wszystkim o ludziach.

– Jest ich niezmiernie ciekawa – mówi Cieślar. – Oboje jesteśmy zodiakalnymi Bliźniętami i znamy to uczucie ciągłego wiercenia się, zmiany miejsca, szukania nowych kontaktów. Nawet nie pytam jej, czy gdzieś wyjeżdża, raczej kiedy. Potem wraca np. od przyjaciół z Normandii i żali się, że strasznie objadła się ostrygami (jest hedonistką, jeśli chodzi o jedzenie) i na pewno przytyła (jej obsesja). Ma niezwykłe poczucie humoru, które bierze się z dystansu do samej siebie. Czasami sprawia wrażenie, jakby się samą sobą bawiła, jakby trzymała w rękach marionetkę-pisarkę, która raz gra w ten sposób, a raz inaczej, a jaka jest naprawdę, wiedzą tylko najbliżsi i przyjaciele.

Przymus pisania

– Ej, łobuzie! Przestań podgryzać tę kobietkę! – woła Agata Tuszyńska. Skruszony Lonia podbiega przymilnie, merdając ogonem. „Kobietka” okazuje się meksykańską rzeźbą symbolizującą śmierć. – Przywiozłam ją z podróży po Meksyku – mówi pisarka i opowiada, jak wędrowała śladami Tamary Łempickiej. Zawsze podróżuje tropem postaci, które ją intrygują, nigdy turystycznie. A wtedy przymierzała się do napisania biografii malarki, ale dowiedziała się, że taka książka właśnie powstaje i że kto inny ją pisze. Natychmiast wycofała się z projektu.

– Osoba, której losy badam, musi mnie fascynować – wyjaśnia. – A interesuje mnie tylko wtedy, gdy jest w niej tajemnica. I gdy to ja jestem pierwszym odkrywcą. Tak było z Wierą Gran. Myślałam, że teraz trochę odpocznę – mówi pisarka. – Ale już czuję ten niepokój, przymus pisania. Jestem od tego uzależniona. Może napiszę o pisaniu?